|
Gryzelda Konstancja z Zamościa Korybutowa księżna Wiśniowiecka |
|
Urodziła się 27 kwietnia 1623 roku w Zamościu. Była pierworodną córką Tomasza Zamoyskiego, wówczas wojewody kijowskiego, i Katarzyny z książąt Ostrogskich. Wychowywała się głównie w Zamościu, chociaż wiele podróżowała z rodzicami po Polsce. Otrzymała staranne wykształcenie u profesorów Akademii Zamojskiej. Studiowała te same przedmioty, co jej brat Jan, z filozofią włącznie. Miarą stopnia jej edukacji niech będzie list, jaki napisała w 1633 r. do powracających z Włoch rodziców: Jaśnie Wielmożna Mościa Pani Matko
WM mojej Mości Pani naniższa sługa i powolna córka
Majątek, jaki zgromadził jej ojciec, sprawił, że szybko zaczęli się pojawiać kandydaci do ręki najstarszej kanclerzanki. Już w 1636 r. Albrycht Radziwiłł notuje, że rozpytywał Tomasza Zamoyskiego o jego córkę w imieniu jakiegoś krewniaka. Niewykluczone, że chodzi o Janusza Radziwiłła, który w tym czasie poszukiwał żony i w roku następnym poślubił Katarzynę Potocką. Zresztą sam autor Pamiętnika, starszy od panny Zamoyskiej o trzydzieści lat, ruszył do niej w konkury zaledwie w pięć miesięcy po śmierci swej pierwszej żony. Jednakże wszystko skończyło się fiaskiem, albowiem nie popasał dłużej, ani koni nie napoił, bo też nie była od Boga przeznaczona. Dla innego były żagle na wschód skierowane i nie tam z rozkazu Najwyższej Woli zdawał się wiatr fawoński popychać moją duszę w ten sposób doradzając. Wreszcie wkrótce po śmierci kanclerza (8 stycznia 1638 r.) doszło do zaręczyn z Jeremim Michałem Korybutem, księciem na Wiśniowcu i Łubniach. Skromna z powodu żałoby uroczystość odbyła się 18 lutego 1638 r. Dla tej samej przyczyny ślub odłożono na przyszły rok. W międzyczasie narzeczony wyruszył tłumić powstanie kozackie Dymitra Huni. Do Zamościa powrócił aż na uroczystości żałobne w pierwszą rocznicę śmierci kanclerza Zamoyskiego. Ślub odbył się w kolegiacie zamojskiej 27 lutego 1639 r. W jego wyniku Wiśniowiecki zyskał 200 tys. złotych w gotowiźnie i klejnotach oraz 500 tys. w majętnościach. Suma jak na owe czasy olbrzymia. We wrześniu tegoż roku młoda para przeniosła się do Białego Kamienia, a 31 lipca 1640 r. urodził się ich jedyny syn, Michał Tomasz. Dziecko kilka miesięcy po urodzeniu oddano pod opiekę babki Katarzyny do Zamościa, gdzie pozostawało aż do jej śmierci jesienią 1642 r. W latach 1639 - 47 młodą księżnę absorbowało głównie życie rodzinne. Zajmowała się więc finansami, organizowaniem różnych uroczystości: pogrzebów, ślubów, przyjęć. Pierwszą z nich był pogrzeb książąt Wiśniowieckich w 1641 r., na którym tylko dzięki refleksowi biskupa Zamoyskiego sama nie straciła życia. Wtedy też trafiły pod jej opiekę córki Janusza Wiśniowieckiego, Barbara i Anna, i pozostały pod nią aż do swego zamążpójścia. W roku następnym zmarła kanclerzyna Zamoyska i znów obowiązek odprawienia uroczystości żałobnych spadł na Wiśniowieckich. Przy tej okazji odbył się również ślub młodszej kanclerzanki, Joanny Barbary, z synem hetmana Koniecpolskiego. W tym samym roku księżna, aby wspomóc finansowo męża, zrzekła się swojej części dóbr macierzyńskich na rzecz brata. Małżonkowie rezydowali głównie na Wołyniu, chociaż co jakiś czas wyjeżdżali też do włości zadnieprzańskich. Podczas jednej z takich wizytacji oboje cudem uniknęli ogarnięcia przez zagon tatarski. Mimo takich niebezpieczeństw niechętnie się rozstawali. Maskiewicz pisze, że raz, gdy książę sam wyruszył za Dniepr, zabawił tam zaledwie kilka tygodni. Potem nieoczekiwanie powrócił na Wołyń do żony, która już wyjechała mu naprzeciw. Działo się tak również w czasie powstania Chmielnickiego, kiedy księżna wykorzystywała każdą sposobność widzenia się z mężem, a rozgoryczeni lwowianie zarzucali nowo wybranemu regimentarzowi, że uciekł do Zamościa, bo stęsknił się za małżonką. W 1646 r. złożył Wiśniowieckim wizytę Władysław IV z Marią Ludwiką. Parę królewską podjęto tak hucznie, iż Francuzi nie mogli wyjść z podziwu. Wszystkich też hojnie obdarowano. Królowa otrzymała od gospodyni poszóstną karetę obitą wewnątrz czarnym aksamitem i złotą lamą, choć w zamian pozbyła się kilku panien z fraucymeru, którym bardziej spodobała się służba u pani na Wiśniowcu. Jednakże nawet tak godne przyjęcie nie pozyskało dla mianowanego niedawno wojewody ruskiego upragnionej buławy polnej. Po wybuchu powstania Chmielnickiego księżna udała się na dwór ciotki, wojewodziny wileńskiej, Anny Alojzy Chodkiewiczowej, a gdy i tam dotarła wojna, wyruszyła do krewnych w głębi kraju. Nie wiadomo, czy towarzyszyła mężowi do Warszawy i Krakowa, czy od razu po wyjeździe od ciotki przyjął ją u siebie margrabia Myszkowski (którego żona była ciotką wojewody ruskiego). W tym czasie Wiśniowieccy borykali się z problemami finansowymi. Majętności ich były ogarnięte przez wojnę, a oszczędności wydane zostały na wojska zaciężne. Księżna pisywała błagalne listy do starościny liwskiej, Oborskiej, z prośbą o wstawiennictwo u męża, zresztą przyjaciela Jeremiego, o przedłużenie terminu spłaty pożyczonych 9 tys. złotych. Wreszcie w 1651 r. pojawiła się przed Wiśniowieckim realna szansa na odzyskanie utraconych majętności: cała Rzeczpospolita wyruszyła przeciw Kozakom. Jednak dla niego była to ostatnia wyprawa, bowiem 20 sierpnia umarł w Pawołoczy. Jego żona stanęła w obliczu ruiny finansowej. Nie mogło być mowy nawet o przyodzianiu dworu w żałobę, o pogrzebie nie wspominając. W tym czasie zaopiekował się nią brat i odtąd na stałe osiadła w Zamościu. Bez źródeł rękopiśmiennych trudno dociec, czym się zajmowała. Najbardziej prawdopodobne, że zabiegała o odzyskanie majątku, spłacała powoli długi, sprawowała nadzór nad kształceniem syna. Faktem jest, że na dworze brata z pewnością nie grała roli ubogiej krewnej, skoro po jego śmierci większość dzierżawców bez wahania uznała ją za swoją zwierzchniczkę. Wydaje się nawet, że stała na wyższej pozycji niż żona Zamoyskiego, Maria Kazimiera. Stosunki księżnej Wiśniowieckiej z bratową początkowo układały się poprawnie. Gdy Zamoyskim w grudniu 1660 r. urodziła się córka, wojewodzina ruska pisze do brata z prośbą o życzliwe przyjęcie nieporządanej dla ordynacji dziewczynki. W podtekście można się dopatrzyć chęci zaoszczędzenia przykrości bratowej ze strony małżonka, niezadowolonego z takiego obrotu sprawy. Na początku 1661 r. młoda pani Zamoyska pożycza od szwagierki pierścionek, który następnie przekazuje Sobieskiemu prawdopodobnie po to, żeby wykonać podobny. Lecz już w październiku tegoż roku wojewoda sandomierski musi aż dwa razy prosić siostrę, aby wyjechała do Werek [prawdopodobnie Lwów] z jego małżonką, a w pokoju tej ostatniej rezyduje Kolec. Jest to panna służąca przykra Marysieńce, a zatem zapewne oddana wojewodzinie ruskiej, skoro ta załatwiała sprawy dotyczące ślubu dziewczyny. To nagłe ochłodzenie stosunków pomiędzy paniami nie mogło nastąpić bez żadnej przyczyny. Zatem albo Zamoyska nagle przestała być miła dla szwagierki [ale nie jest mi znana żadna prawdopodobna tego przyczyna], albo jakimś sposobem Wiśniowiecka dowiedziała się o korespondencji bratowej z Sobieskim, a może i o ślubach karmelitańskich, co z pewnością spowodowało oburzenie księżnej. Odtąd wojewodzina sandomierska zalicza szwagierkę w poczet osób zdecydowanie sobie nieprzychylnych i nie ma nawet ochoty pozostawić pod jej opieką córki, gdy wyjeżdża do Francji. Niewykluczone jest również, iż to właśnie siostrze Jan Zamoyski zawdzięcza fakt, że żona nie pozbawiła go majątku. Wszystkie formalności były już załatwione, uczestnicy spisku zobowiązani przez parę królewską milczeniem pod karą śmierci, czekano tylko na Zamoyskiego, który miał we Lwowie dokonać prawnego zapisu, gdy nieoczekiwanie "podstęp ujawnił się", jak pisze rektor Rudomicz, i JWielmożni krewni zapobiegli wypadkowi. Kim byli? Bez wątpienia mowa tu o księżnej, a nie o bocznej linii Zamoyskich. Oni bowiem na razie nie mieli widoków na odziedziczenie ordynacji. Gdy 7 kwietnia 1665 r. zmarł wojewoda sandomierski, Wiśniowiecka, uznając prawo dziedziczenia na podstawie więzów krwi, rozesłała listy do dzierżawców, którzy bez protestu uznali ją za swoją patronkę. Zanim pozostali spadkobiercy zdołali się zorientować, zajęła większość dóbr należących do brata. A chętnych na spadek było wielu. Przede wszystkim "żałobna" wdowa, która bawiła w Warszawie. Na wieść o śmierci Zamoyskiego, mając poparcie królowej, już w maju wyszła za mąż za Sobieskiego [lub zaręczyła się], a następnie udała się na pogrzeb do Zamościa. Jednakże księżna, która już się o wszystkim dowiedziała, kazała zamknąć przed szwagierką bramy i nie dopuściła jej do zwłok. Pani Sobieska próbowała przejąć chociaż niektóre dobra, ale spotkała się z ostrym sprzeciwem dzierżawców. Ze złości podobno kabat na sobie podarła. Nie pomogła też interwencja królewska. Na upomnienia słane z Warszawy wojewodzina ruska miała jedną odpowiedź. Jeśli król tak gorliwie troszczy się o wdowę cudzoziemkę [która notabene już wdową nie była], to tym bardziej powinien mieć na uwadze polską szlachciankę, której rodzina oddała Rzeczpospolitej znaczne usługi, czyli ją. Bratowej zaś zarzucała, że obłudnie obnosi się z żałobą po niekochanym mężu i że chce zagarnąć tę resztę pieniędzy, której nie zdążyła roztrwonić za życia nieboszczyka. Sprawa z Sobieskimi ciągnęła się jeszcze kilka lat, bo księżna odwlekała ugodę dopóki się dawało, a kiedy ją wreszcie zawarto, tłumaczyła się zadłużeniem majętności. Nie przeszkodziło jej to jednak obdarzać życzliwością samego hetmana (którą on chyba odwzajemniał), a później prowadzić nieustanne mediacje o pozyskanie go dla stronnictwa swego syna. Niewykluczone, że, znając charakter Marysieńki i gorące uczucie Sobieskiego do żony, po prostu mu współczuła. Oprócz wdowy po Janie pretensje do spadku wysunęła również młodsza linia Zamoyskich, która, wobec braku męskiego dziedzica w starszej gałęzi, upomniała się o swoje prawa. Ich roszczenia nie były bezpodstawne - gwarantował je zatwierdzony przez sejm statut ordynacji autorstwa dziadka księżnej. Lecz kanclerz nie przypuszczał zapewne, że jego ród wygaśnie tak szybko, ani też że jego wnuczka okaże się jego nieodrodną potomkinią i nie odda tak po prostu dorobku trzech pokoleń rodziny w obce ręce. Rozpoczęły się zatem procesy i zajazdy, które skupiły na sobie uwagę całej Rzeczpospolitej. Sprawa była o tyle trudna, że po pierwsze: nie miała precedensu, a po drugie: roszczenia obu stron były słuszne. Dlatego też kwestię tę rozwiązano dopiero po dziewięciu latach, kiedy nie żyła już ani księżna Wiśniowiecka, ani jej syn, a ostatni spadkobierca starszej linii Zamoyskich, powiązany z nimi więzami krwi, zgodził się ustąpić swoich praw Marcinowi, reprezentującemu młodszą gałąź. Skoro tylko wojewodzina ruska przejęła ordynację, musiała uporządkować zaniedbania brata, m.in. zacząć regulować olbrzymie długi. Jednakże szczególnej troski wymagały również inne sprawy, z których najważniejszą było podniesienie z upadku Akademii Zamojskiej. Ostatni ordynat, mimo swoich zainteresowań literackich, nie opiekował się tą instytucją tak, jak poprzednicy. Dopiero gdy zmarł, jego siostra wprowadziła tam w miejsce rozprzężenia ład i obowiązek pracy. Wznowiono dysputy naukowe, wzrosła liczba promocji bakalarskich i doktorskich, w których nierzadko brała udział sama księżna. Szeregi kadry naukowej zasilili nowi profesorowie. Wszystkie te zmiany stały się niewątpliwie za sprawą starania i hojności Wiśniowieckiej. Nie zapomniała ona również o teatrze zamojskim, który nadal wystawiał sztuki, m.in. autorstwa miejscowych profesorów. W swoim testamencie nakazała przenieść bibliotekę akademicką z zamku do nowego gmachu, który wybudowano dzięki jej wsparciu. Zapisała też sto tysięcy złotych kapitule zamojskiej z przeznaczeniem na utrzymanie akademii. Niestety, były one niemożliwe do wyegzekwowania z powodu olbrzymich, niespłaconych jeszcze długów trzeciego ordynata. Jest rzeczą znamienną, że zaledwie w tydzień po śmierci księżnej na posiedzeniu kapituły stwierdzono, "że nie ma żadnych środków, które byłyby w stanie odwrócić klęskę nieuchronną". Akademia Zamojska już nigdy nie podniosła się z upadku, a nowym panom Zamościa ani postała w głowie opieka nad tą szacowną instytucją. Na szczodrobliwość wojewodziny ruskiej mogły liczyć również zakony [m.in. klasztor bernardynów w Radecznicy, który po dziś dzień pamięta swoją protektorkę]. Nie wydaje się jednak, aby popadła ona w tak charakterystyczną dla owych czasów dewocję. Świadczyć o tym może chociażby incydent z 1670 r., kiedy to grupa studentów postanowiła w religijnym uniesieniu urządzić napaść na zamojską synagogę. Księżna nakazała aresztować zapaleńców i osadzić w lochach zamojskiego zamku [oprócz szlachty, oczywiście, wobec której potrzebny był nakaz sądu]. Największa niespodzianka w życiu Wiśniowieckiej zdarzyła się bez wątpienia 19 czerwca 1669 roku, gdy obrano królem Polski jej jedynaka. Właściwie nie wiadomo jak na to zareagowała. Ucieszyła się? Z pewnością. Ale przyszła może chwila refleksji, gdy wspomniała na charakter tak różnego od ojca Michała... Pozostanie to na zawsze tajemnicą, bowiem jeśli nawet miała wątpliwości, to zachowała je dla siebie. Od samego jednak początku starała się wspierać syna i pozyskiwać dla niego stronników. Było dla niej jasne, że młody elekt znajduje się na straconej pozycji i dlatego usilnie szukała poparcia u wszystkich, którzy mogli go udzielić. Przede wszystkim okazywała swoją postawą, że poszanowanie władzy królewskiej stoi nawet ponad więzami krwi. O niej to z niesmakiem pisze M. Poczobut-Odlanicki, szlachcic litewski, iż się niżej synowi kłaniała, niż syn matce, lubo Król JM tego od niej nie potrzebował. Rzecz miała miejsce na bankiecie u M. K. Radziwiłła, gdzie zgromadzili się magnaci jeśli nie niechętni elektowi, to patrzący nań z pobłażliwym uśmiechem. Fakt, że matka, która pozostaje poza wszelką zwierzchnością, okazała synowi większy szacunek niż to było przyjęte, miał stanowić przykład dla innych, żeby uznali Michała za króla. Na tym samym bankiecie pozyskuje mu stronników, np. Chrapowickiego, z którym o swoich interesach i syna swego, Króla JM., dosyć obszernie rozmówiła się. Mniemać można, iż nie był on jedynym. Korzon przypuszcza, że również jej pomysłem było wysłanie brata Marysieńki do Francji jako specjalnego posła. Wiśniowiecka pisuje listy, obiecuje wstawiennictwo przy nadawaniu urzędów i na różne inne sposoby zjednuje przychylność możnych dla syna. Jedynie nieustępliwość w kwestii ordynacji nie pozwala jej wykorzystać wszystkich możliwości w tej mierze. Co prawda stosunki pomiędzy matką a synem zepsuły się na początku 1671 r., ale wydaje się że nieporozumienia miały charakter przejściowy, bo kiedy umarła w roku następnym, Michał grubą obleczony żałobą zamiast obradować o ratunku dla państwa, odprawia egzekwie za jej duszę. Księżna Wiśniowiecka zmarła nagle w Zamościu w niedzielę wielkanocną 17 kwietnia 1672 r. © 2001 Justyna Chyżyńska |
© Jakub Pączek |
Krótka historia rodu Wiśniowieckich oraz jego rodowód i herb. Pełna lista tytułów i urzędów Jeremiego. Dzieciństwo i lata od 1612 do 1632. Smoleńsk, Ochmatów i lata 1632-1647. Powstanie Chmielnickiego, Konstantynów, Piławce (1648). Zbaraż i Zborów (1649). Beresteczko i śmierć (1650-1651). Historia jego pochówku. Syn większy od ojca - życiorys syna Jeremiego - Michała Korybuta Króla Polski. Artykuł pt."Kniazia Jaremy Nieporozumienie". strona główna |